Łobuziara z urodą
nastolatki i głosem Jana Himilsbacha,
w zasadzie nie musi
niczego grać. Pojawiła się w polskim kinie znikąd i od razu
stała się fenomenem:
przed kamerą bardziej naturalna od szkolonych aktorek,
utożsamiała „polski
sen lat 90.” - była idealną dziewczyną z sąsiedztwa, która
trafiła na okładki
magazynów i do telewizji w szczytowych godzinach oglądalności.
Ania Przybylska została
„Królową Serc” w kraju, w którym ludzie sukcesu -
zwłaszcza „piękni i
młodzi” - nigdy nie mają łatwo.
Spieszyła się z
momentami tak, jakby czuła, że to wszystko może zbyt długo nie
potrwać.
Jakby wiedziała, że
szybko musi zawierać związek, zakładać rodzinę, urodzić dzieci,
by zdążyć się
jeszcze tym wszystkim nacieszyć – opowiadają w książce jej
bliscy.
„- Czy matka może się przygotować na śmierć córki? Nie, ja
wciąż nie jestem na to gotowa – mówi mama Ani. - Żaden rodzic
nie powinien chować swojego dziecka. Nawet dziś, kiedy jestem w
domu Ani, zawsze siadam tyłem do miejsca, w którym stało jej łóżko
wypożyczone z hospicjum.
Kiedyś się z tym uporam, ale jeszcze nie teraz.”
Zwykle zaczynam swoje recenzje od wrażenia wizualnego, ale uważam,
że w tej książce jest to zwyczajnie zbędne. Na okładce mamy Anię
Przybylską, przepiękną kobietę, którą los zabrał zbyt szybko,
bo 36 lat to nie jest wiek na umieranie.
„Ania” to pierwsza i jedyna biografia Ani Przybylskiej, polskiej
aktorki i fotomodelki. Biografia autorstwa Macieja Drzewickiego i
Grzegorza Kubickiego – dziennikarzy „Gazety Wyborczej Trójmiasto”
- to prawdziwe oblicze przedwcześnie zmarłej aktorki.
Ciężko mi przychodzi napisanie choćby kilku słów o tej książce.
Od zawsze uwielbiałam Anię i chyba tak, jak zdecydowana większość
– po raz pierwszy zobaczyłam ją w roli Marylki Baki w serialu
„Złotopolscy”, bo jestem z tego pokolenia, które rosło razem z
takimi serialami jak „M jak miłość”, „Klan” czy właśnie
„Złotopolscy”, a Ania Przybylska to była ta aktorka, która
była nieco tajemnicza i absolutnie interesująca ze względu na jej
niecodzienny jak na kobietę głos i wygląd delikatnej kobietki. Tym
bardziej, kiedy zobaczyłam tę pozycję w bibliotece to nie
zastanawiałam się nawet sekundy – musiałam to przeczytać.
Z wielkim trudem przychodzi mi zebranie myśli po tak wstrząsającej
lekturze. Muszę przyznać, że bardzo rzadko wzruszam się na
książkach, choćby wywoływały we mnie wiele emocji, potrafię się
uśmiechnąć, delikatnie zasmucić czy roześmiać, to przychodzi mi
bardzo naturalnie, ale jeśli chodzi o lekturę „Ani” - płakałam
jak dziecko kończąc tę książkę. Przesiąknięta bólem nie
byłam po prostu w stanie nie uronić łez. Książka jest pełna
emocji, bardzo skrajnych, w pewnych momentach niewyobrażalnie
śmiałam się w głos, a w innych momentach – łzy leciały mi po
twarzy. Jest to pozycja bardzo autentyczna, bez ściem, poznacie Anię
Przybylską, jakiej nigdy świat zewnętrzny nie widział. Właśnie
to sprawia, że ta biografia jest najlepsza w swoim gatunku, trochę
tych biografii przeczytałam, ale na lepszą niż ta – nigdy nie
trafiłam. Teraz, kiedy to piszę, już dawno zaczęłam czytać
kolejną książkę, ale myślami wciąż powracam do tej, bo ciągle
chciałabym ją czytać jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz...
Historia opowiedziana przez bliskich Ani skłania do najważniejszych
refleksji życia – o tym, co jest najważniejsze w życiu; o tym,
że życie trzeba wziąć we własne ręce i z niego korzystać, no i
że nigdy nie wiadomo kiedy nas dopadnie coś, co nam odbierze życie.
Do tej pory jestem wstrząśnięta i ciągle myślę, co mogłabym
zmienić w swoim życiu. Właśnie tak powinny działać książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cześć! Bardzo mnie cieszy, że trafiłeś/aś na mojego bloga. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Dziękuję za każde słowo, za pozytywne opinie, ale także konstruktywną krytykę! Pamiętaj tylko, że hejt to nie konstruktywna krytyka!
Buziaki, Karolina.